Od dziś w Ustce możemy zobaczyć rzeźbę balansującą autorstwa Jerzego „Jotki” Kędziory “Chłopiec z małpkami”. Rzeźba jest częścią większego projektu pn. “Łączenie czworaczków flisaka”(wg legendy o czworaczkach flisaka co Wisłą drewno spławiał i dalszych). Artysta wystawia w Dziwnowie, Mielnie, Sopocie i Ustce młodocianych bohaterów legendy, którzy na czas projektu afirmują drobnymi błękitno-żółtymi elementami wsparcie dla postawy i walki Ukraińców. Solidaryzują się głównie z rozdzielonymi członkami rodzin, co ich w przeszłości dotknęło. Chłopcy mają ze sobą zwierciadełka, którymi w dzieciństwie nawiązywali ze sobą kontakt. “Ustecka” rzeźba ozdobiona została zarówno barwami ukraińskimi jak i polskimi. Rzeźbę będzie można oglądać do 10 września.
Legenda o czworaczkach (streszczenie)
Rzecz działa się dawno, dawno temu. W niewielkiej górskiej osadzie, piękna żona flisaka urodziła czworaczki. Chłopcy szybko rośli. Byli nadzwyczaj sprawni i niesamowicie żywotni. W „małpim gaju”, który wybudował im ojciec w obejściu, potrafili wyczyniać niezwykłe akrobacje i gimnastyczne sztuczki, a najlepiej czuli się chodząc po linach i na szczudłach. Umiejętności te wykorzystywali nawet, aby nieść ojcu i jego towarzyszom posiłek na drugi brzeg rzeki. Nieśli go często korzystając z liny, do której przyczepiony był prom wożący drwali i flisów na wyręb. Ojciec chłopców budował tratwy i spławiał je do morza. Z każdej takiej wyprawy przywoził dzieciom i żonie prezenty. Z kolejnej przywiózł zwierciadło. Niestety szybko się stłukło. Wielu widziało w tym niedobry znak. Tylko chłopy nie bardzo się tym faktem przejęli. Kawałkami lustra przesyłali sobie słoneczne znaki, robili zajączkowe figle. Wkrótce wytworzyli sobie cały kod porozumiewawczy. Zwoływali się nim, ostrzegali. Informowali. Na dwunaste urodziny ojciec wziął ich na spływ. Wyprawę tę obiecał im już dawno, by mobilizować chłopców do większej dyscypliny i pomocy w pracach domowych. I wtedy jakby to złe przesłanie miało się sprawdzić. Gdy spływ dobijał krańców szlaku do morza zerwała się straszna nawałnica. Gwałtowna burza porozrywała tratwy. Wielkie morskie bałwany wyrzuciły daleko w morze wielkie kłody drewna. Dryfujących na nich chłopców wyłowiły przypadkowe statki, które odpływały z niebezpiecznego akwenu. Zabrały ich do swoich portów macierzystych. Po niedługim czasie w tawernianych opowieściach słyszało się o niezwykłych wyczynach małych linoskoczków. Nikt nie kojarzył, czy jest to jeden i ten sam chłopiec, czy jest ich więcej, bo opowieści przypisywały ich raz do Wenecji, innym razem do Petersburga. To do Kopenhagi czy Roterdamu, to do wsi nad zatoką w Polszcze. Swoją sprawność i niezwykłe zdolności chłopcy szybko zaczęli wykorzystywać praktycznie, …ale to już zupełnie inne opowieści. Próbowali żyć w nowych warunkach, gdzie byli nawet dobrze przyjęci, ale bardzo tęsknili za sobą, rodzicami, domem i górami. Gdy z pobliskich wież kościelnych czy ratuszowego zegara usłyszeli głos kurantu albo dzwonu, kawałkiem lustra wysyłali promień słoneczny w niebo, wierząc, że znajdzie on w przestworzach braterski sygnał, zakodowany znak tęsknoty.
Rozczulony tą opowieścią rzeźbiarz stworzył niebywałe, balansujące figury chłopców i wierzy, że kiedyś spotkają się one na wspólnej prezentacji, albo przynajmniej, gdy ustawi je na „stałe” w docelowych miejscach ekspozycji, promienie słońca wysyłane od nich stworzą w sprzyjających warunkach przyjazny splot słoneczny, węzeł braterskiej miłości i tęsknoty.